16 grudnia 2010

Klasyk na Broadway'u

Kevin gawędzi ze Spike'iem
(AP Photo)
Co za mecz! Trzy dni podbijania bębenka zrobiły swoje i jeżeli do wczoraj nie była to rywalizacja, to teraz na pewno jest. Oglądałem na żywo i także dałem się porwać emocjom jakie panowały w Madison Square Garden w drugiej połowie. Takiej atmosfery nie było tam od dawna, Spike Lee gadający trash z Celtami, okrzyki "Boston sucks!" z trybun. Uwierzyłem nawet w to, że trójka Amare może być dobra. Nie była, Knicks przegrali, ale David Stern pewnie teraz się uśmiecha i myśli: "basketball is back in New York City!".

Moim zdaniem trochę za wcześnie na takie osądy. Knicks na pewno zrobili duży postęp, a Amare udowadnia, że jest prawdziwym liderem, ale dopóki nie zaczną grać w obronie to nie będą się liczyć w walce o mistrzostwo. Mark Jackson powiedział wczoraj w czwartej kwarcie, że zwycięży pierwszy zespół, który zatrzyma rywala w obronie i to się sprawdziło.

Brak Shaqa, Jermaine'a i Perka powoduje, że mamy aktualnie jednego centra, tureckiego debiutanta Semih Erdena. Semih radzi sobie i tak zaskakująco dobrze, ale pierwsza piątka i bronienie najlepszych wysokich w lidze to dla niego za wysokie progi. W pierwszej kwarcie Amare robił z nim i z Glenem Davisem co chciał. Doc nie mógł ryzykować wystawienia KG na Stoudemire'a od początku w obawie przed foul-trouble. Amare skwapliwie z tego korzystał, w samej pierwszej kwarcie rzucił 17 punktów. Brak centra grającego duże minuty pociągnął za sobą jednak dużo poważniejsze konsekwencje. To Doc musiał dostosowywać nasz line-up do Knicks, a nie odwrotnie. Ponieważ Mike Antoni preferuje small-ball (Felton - Fields - Gallinari - Chandler - Stoudemire), daliśmy się wciągnąć w run'n'gun. 98 posiadań to dla Knicks normalne tempo, zajmują w tym elemencie trzecie miejsce w lidze (średni pace Celtics to 92.7). Nowojorczycy to aktualnie druga ofensywna siła w NBA i obawiałem się, że nasz atak może nie dotrzymać im kroku. Na szczęście o wszystkim zadecydowała obrona. Celtics zatrzymali trzy z czterech ostatnich posiadań NY i wygrali ten shoot-out - 118:116.

Paradoksalnie, Amare wcale nie rozegrał dobrego crunch-time. Spudłował trzy z ostatnich czterech rzutów i był miażdżony przez KG na desce (dwie kluczowe zbiórki w ataku Kevina = 4 punkty). Wcześniej jednak ośmieszał Celtów przy pickach, raz po raz dunkując nad głowami obrońców. 39 punktów na niesamowitej skuteczności 15/22 + 10 zbiórek. Ten gość naprawdę nie potrzebuje Steve'a Nasha. Ma teraz Raymonda Feltona (26 pkt., 14 as.). Dobre zawody rozegrali także [w pierwszej połowie] Wilson Chandler (18 pkt., 12zb.) i [w drugiej połowie] Danilo Gallinari (20 pkt., 8/14). Starterzy NYK grali łącznie 210 z 240 minut.

Celtics przez cały mecz nie mogli dopaść NYK, którzy kilka razy mieli minimum 8-punktową przewagę. Zawsze, gdy C's dochodzili, Knicks odpowiadali runem. Ostatnie kilka minut to prawdziwy festiwal strzelecki. Kosz za kosz, punkt za punkt. Piękna trójka Raya Allena (26 pkt., 4/5 za 3) na 1:02 przed końcem dała nam prowadzenie 116:113. Wcześniej prowadziliśmy... 7:5. Włoskie aktorstwo Gallo, który na moment przypomniał mi o Fillipo Inzaghim i mamy remis. Chwilę później Rondo (którego gra mi się bardzo nie podobała, ale o tym kiedy indziej) oddaje piłkę Knicksom. Wtedy, przy stanie 116:116 do akcji wkroczył Paul Pierce (32 pkt., 10/10 FT, 10 zb.). Najpierw wykonał akcję meczu w obronie znakomicie rotując do rolującego po picku Amare i przeszkadzając mu przy rzucie. Następnie wykonał akcję meczu w ataku trafiając step-back jumper po zwycięstwo. 118:116, 0.4 na zegarze. KG odciął podanie lobem zostawiając STATa na obwodzie. STAT to jednak nie Derek Fisher. Na chwilę zamarłem, ale powtórka nie pozostawiła złudzeń.

Celtics trafiali 52.4% FG, 50% 3PT i 100% FT. Mieli więcej asyst (26-19), zbiórek (39-35), więcej zbiórek w ataku !!! (11-9) i mniej strat (13-18). Mimo to, wygrali tylko dwoma punktami. To wina najgorszej od dawna postawy defensywy, braku pomocy ze słabej strony. Momentami nikt nawet nie próbował rotować do Amare dając mu wolne pomalowane.

Efektowny mecz i piękne zwycięstwo. Najlepsze w tym sezonie po drugim meczu z Miami. Celtics walczą o każde spotkanie, wiedzą, że Mecz Numer 7 Finałów lepiej jest rozgrywać u siebie.

1 komentarz:

  1. W niektorych fragmentach gra Bostonu jest przerazajaca

    OdpowiedzUsuń