01 lutego 2011

Udany powrót do Staples

Artest nie był dla Pierce'a problemem
(Photo by Noah Graham/NBAE via Getty Images)
Boston Celtics wrócili do Staples Center, gdzie 7 miesięcy temu wypuścili z rąk 18. Baner. To tylko kolejny mecz sezonu zasadniczego, który nie będzie miał żadnego wpływu na ewentualny rewanż w czerwcu, ale obie drużyny traktują tę rywalizację poważnie. Skupienie, koncentracja na twarzach Celtów i mowa ciała Kobe Bryanta, który był w hero-mode, a nogami w post-up przebierał dwa razy szybciej niż w poprzednich 47 meczach tego sezonu. Celtics odnieśli ważne emocjonalnie zwycięstwo, co po meczu przyznał Paul Pierce. Od zeszłorocznej serii trochę się zmieniło. Boston Celtics '11 to lepsza drużyna niż '10.

Zeszłoroczne Finały cechowała jedna rzecz. W każdym meczu ten, kto kontrolował deski wygrywał. Możliwości half-court defense Bostonu zna każdy, ale po niecelnym rzucie rywali trzeba jeszcze zabezpieczyć tablicę. To kosztowało nas porażkę w Meczu Numer 7, gdy Lakersi mieli 23 zbiórki w ataku. Według relacji KG, Doc Rivers od kilku dni powtarzał swoim zawodnikom w kółko: rebound, rebound, rebound. To klucz do zwycięstwa z Jeziorowcami. Wczoraj różnicę zrobiło głównie to, że:
  1. Kevin Garnett w tym sezonie ma dwie nogi i znowu jest efektywny na tablicach. Wczoraj miał 13 zbiórek. 
  2. Znowu mamy Perka, który dołożył 6. 
  3. Mamy Shaqa, który choć zagrał tylko 12 minut także zgarnął 6 piłek. 
Celtowie zdecydowali wygrali w tej kategorii 43:30. Zbiórki w defensywie to początek ataku. Dlatego tak ważne jest błyskawiczne oddanie piłki do Rondo, by ten mógł napędzać atak. C's nie mieli w pierwszej połowie stopów i musieli męczyć się w ataku pozycyjnym. Kobe Bryant skutecznie utrudniał Rajonowi życie, ale i sam Rondo nie był wystarczająco agresywny. Inna sprawa, że Paul Pierce był on fire i nic nie robił sobie z obecności Rona Artesta trafiając rzut za rzutem. Indywidualna gra Pierce'a, a także kilka niesamowitych rzutów Ray'a i Nate'a trzymały nas w meczu. Na fali był też Kobe Bryant, który do przerwy miał już 22 oczka. Dobrą zmianę dał Lamar Odom, który jest najbardziej przerażającym mnie zawodnikiem Lakers. Mobilność, aktywność na tablicach i uniwersalność czyni z niego poważny mismatch dla prawie każdego w lidze. Gdy on gra dobrze, dobrze idzie jego drużynie. Do przerwy LAL prowadzili 54:50 i miałem złe przeczucia.

W trzeciej kwarcie cały atak Celtics szedł przez KG w low-post lub przez zagrywkę z Rondo na prawym łokciu. Lamar Odom robił zupełnie niezłą robotę na KG, ale i tak mieliśmy z tego dużo dobrego. Zawsze mamy z tego dużo dobrego, dlatego cieszę się, że Garnett znowu jest zagrożeniem na blocku i można wokół tego budować ofensywę. Żwawiej zaczął też biegać Rondo, który powoli nabijał kategorię asyst (w 1. połowie miał tylko jedną). Paul Pierce trafiał wszystko i na 5 minut przed końcem tej części miał już 30 punktów. Po drugiej stronie boiska nadal punktował Bryant. Ważnym momentem była ostatnia akcja Celtów, czyli 13 PNR / 45 backdoor screen. Steve Blake zrobił wtedy najgłupszą z możliwych rzeczy, mianowicie zostawił strzelca w rogu i zszedł do pomocy. Dobrze dysponowany Nate trafił trójkę i było 72:77.

Phil Jackson zaczął czwartą kwartę z KB, Blake'm i Brownem. Ron Artest grał naprawdę fatalnie, nie dość, że nie radził sobie z PP, to oddawał fatalne rzuty po koźle z półdystansu (1/10, 3 punkty) i nie pojawił się już na parkiecie. To spowodowało też przesunięcie KB na Pierce'a i Blake'a na Rondo. RR w końcu zaczął biegać na całego, a wysocy LAL stanęli. Gasol i Bynum przestali wracać do obrony, przestali domagać się piłki na blocku, stali się po prostu niewidzialni. To zmusiło Bryanta do wzięcia ciężaru na siebie. Sam zaliczył run 7-0 i było 87:91 na 5:19 do końca. Doc Rivers wziął czas, po którym nic nie było już takie samo. Wspaniały fragment Celtics, którzy wspólnymi siłami zmuszali Kobe'go do coraz trudniejszych rzutów. Ten, po dziesięciu kolejnych izolacjach, miał prawo być już trochę zmęczony. Celtics zbierali i biegali. Ray Allen dodał dwa daggery do kolekcji i było po meczu.

Pojawiły się opinie, że Kobe przegrał ten mecz dla Lakers. LAL są 1-4, gdy Mamba rzuca ponad 34 punkty. Prawda jest jednak taka, że Lakers przegrali ten mecz przez swoją słabiutką obronę. OffEff Celtów wyniósł 125 punktów na 100 posiadań, a rzucali ze skutecznością 60%. 34 z 44 koszy Celtów było asystowanych.

Rajon Rondo (10 pkt., 16 as.) powiedział po meczu, że nie można wygrać z Lakersami grając tylko half-court offense. Trzeba biegać i kreować łatwe pozycje we wczesnym ataku. To także ważny element wczorajszego sukcesu. Drugą połowę wygraliśmy 59:42, w dużej mierze dzięki przyspieszeniu tempa.

Paul Pierce wrócił na podwórko i rzucił 32 punkty oddając 18 rzutów. Ray Allen - 8/12, 21 pkt. KG - 9/12, 18 pkt. Shrek i Donkey także o sobie przypomnieli: Nate zdobył 11 pkt., Glen Davis dodał 13, w tym wielka akcja 2+1 na Bynumie w czwartej kwarcie. To bardzo dobra wiadomość, w kontekście ich gorszych występów w ostatnim tygodniu.

1 komentarz:

  1. Można też pokusić się o spojrzenie na wszystkie elementy, które nie były widoczne w tym spotkaniu - co pozwoli ocenić bardziej obiektywnie całe to widowisko. Wśród Celtów nie było takiego elementu (może Daniels choć tak naprawdę nie można się przyczepić do jakiś większych błędów; i może O'Neal za to, że przez faule nie był do dyspozycji Riversa). U Lakers byli to: Artest (i to podwójnie - atak i obrona); Gasol i Bynum (choć tu też mała uwaga - jak wielki był wpływ na ich poczynania obrony Celtics?).

    OdpowiedzUsuń