Shaquille O'Neal, jeden z najbardziej dominujących zawodników w historii NBA, zakończył karierę. 4 tytuły mistrzowskie, 1x MVP sezonu zasadniczego, 3x MVP Finałów, 5. miejsce w ilości rzuconych punktów. Ale także 2 przegrane finały, 6 porażek w Playoffach do zera i nieodparte wrażenie, że mógł osiągnąć dużo więcej, gdyby był bardziej zaangażowany w koszykówkę. Sam Shaq żałuje tylko nietrafionych 5317 rzutów wolnych i opuszczonych 319 spotkań. Być może teraz byłby w tabeli punktów jedynie za Kareemem.
Ja żałuję sezonu 2010/11. Mogło to być wspaniałe, hollywoodzkie zakończenie jego kariery. W pierwszych miesiącach sezonu Diesel idealnie wpasował się w pierwszą piątkę, w co szczerze powątpiewałem przed rozpoczęciem kampanii. Co ciekawe, ustawienie Rondo - Allen - Pierce - Garnett - S. O'Neal to, biorąc pod uwagę wskaźniki offensive efficiency i defensive efficiency, najlepszy lineup od czasu uformowania Wielkiej Trójki. Gdy Shaq grał ponad 20 minut w meczu (25 spotkań), Celtics byli 20-5. Nie był jednak w stanie pomóc w serii przeciwko Heat, choć bardzo chciał. Doskwierające mu ścięgno Achillesa uniemożliwiało skuteczne poruszanie się po parkiecie. O'Neal wystąpił w meczach 3. i 4. przez łącznie 11 minut.
Wspaniała, boiskowa kariera Shaqa dobiegła końca, ale nie ma powodów do obaw. Taki showman na pewno nie da o sobie zapomnieć. Potencjalny duet telewizyjny z Charlesem Barley'em zapowiada się znakomicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz